Prywata i papierowa wiklina
Wracam po nieoczekiwanie długiej przerwie spowodowanej chorobą... Moje piękne i pracowite plany na poprzedni 'długi' weekend legły w gruzach, a ja ległam, a raczej zaległam w łóżku z temperaturą dość wysoką, jak na moje możliwości, czyli 38,5 C. Przeszłam przez wszystkie fazy przeziębienia - a na koniec wywaliła mi się tzw. febra, czyli mówiąc językiem reklam i medycyny -opryszczka. Najgłupsze w tym wszystkim jest to, że niby miałam mnóstwo czasu do zmarnotrawienia, czyli na tzw. życiowe przemyślenia, a ja nie miałam nawet siły, żeby zebrać myśli do kupy... I nadal szukam czasu na te przemyślenia, bo niedługo będę musiała znów podjąć kilka ważnych decyzji...A tak w ogóle zauważyliście, że jak się w życiu nic nie dzieje, to się nie dzieje- totalny zastój, ale jak już coś się ruszy, to nie można tego zatrzymać - nowe wdziera się oknami i drzwiami... No dobra, koniec z tą prywatą. Teraz o nowym hobby, czyli papierowej wiklinie.Pokrakulce, czyli prace mało idealne
Pisałam już, że wzrok mój padł całkiem niedawno na papierową wiklinę. Wspaniałe hobby -tanie, przyjemne i bardzo relaksujące, choć nieco brudzące. Pokażę te moje 'urobki', choć wiadomo szczytem piękności nie są, ale ciągle eksperymentuję praktycznie ze wszystkim - rodzajem dna, sposobem malowania rurek, sposobem splatania zakończenia, kształtem itd... Rurki pomalowałam bejcą w kolorze olchy i ciemnego orzecha, a po spleceniu koszyczków zabezpieczyłam je lakierem do drewna, choć mam świadomość tego, że od preparatów do drewna papierowe rurki nie zamienią się w prawdziwe wiklinowe gałązki, ale z daleka wyglądają dość realistycznie.Poniżej kilka pokrakulców zwanych szumnie koszykami i reniferem, jakby ktoś nie zauważył, czym jest to zwierzę o szyi żyrafy i rachitycznych nóżkach na ostatnim zdjęciu ;)
Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj ogarnę Wasze blogi - przynajmniej wpisy z ostatniego tygodnia.
Pozdrawiam,
Anetta